sobota, 28 kwietnia 2012

Najpiękniejsza zabawa


Czasem zastanawiam się, czy jest na świecie coś, co lubię. Tak bardzo i naprawdę. Poza cukrem w różnej postaci, rzecz jasna.
Otóż jest. I jest to permanentne uwielbienie. Żałuję jedynie, że czasem brakuje mi czasu na czytanie książek.
Dlatego dzisiaj nie zamierzam marnować ani jednej wolnej chwili. Sadowię się wygodnie na balkonie razem z kubkiem waniliowej kawy i lekturą, w wersji papierowej koniecznie! Żadna inna nie macha tak wesoło nóżkami złożonymi z literek, siedząc na półce i czekając na swoją kolej.
A słońce, mam nadzieję, zostanie moim dzielnym i wytrwałym towarzyszem. I nieważne, że nie lubię go w letnim wydaniu.

weheartit.com

„Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła”
                                                                                                              Wisława Szymborska


Miłego dnia :)

A.

wtorek, 24 kwietnia 2012

(Nie)życie – pełną parą


Zainspirowana zostałam filmem Nietykalni. Nadal dziwie się jak można w tak piękny sposób opowiadać o sprawach tak trudnych, wręcz tabu w naszym kraju. Pokazują, że można śmiać się z ludzkich ułomności. A tu proszę sukces, ludzie pędzą stadnie do kin. Czyli jednak nie jesteśmy tacy zgorzkniali i sztywni?! I gdzieś tam pewnie w każdym wychodzącym z kina zaczyna tlić się pytanie: Czy żyję pełnią życia? Zżera ta wątpliwość od środka, bo w obliczu sparaliżowanego faceta, który pędzi ulicami Paryża na swoim stuningowanym wózku, chyba mało kto ma czelność powiedzieć: Tak, żyje pełnią!


I sama, jako człowiek kanapowy, męczę się strasznie z tą myślą. Niestety lata spędzone w pozycji horyzontalnej nie rozbudzają kreatywności. Z początkiem roku był plan co osiągnąć w 2012, ale zaskakująco był na tyle leniwy że wypełnił się już w styczniu. Przyszła pora na nowy, poważny i życiowy. Już czas ruszyć zwoje mózgowe i ciało przy okazji weekendu najdłuższego w roku. Klej, nożyczki, gazety do rąk i tworzenie mapy marzeń: start

K.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Warsaw Fashion Weekend



Kolejny weekend, kolejne atrakcje (szczęśliwym trafem darmowe ;) - podziękowania dla KoTo Biżuteria). Wielkie wydarzenie warszawskiego świata mody – tak zapowiadano tę imprezę. W rzeczywistości było bardzo ciekawie, ale do pokazów mody, które mamy w wyobraźni, rodem z Seksu w wielkim mieście, to jeszcze Warszawie daleko. Uznać mnie można za modową ignorantkę, więc cała moja opinia wypowiadana jest z pozycji ostatnio szalenie popularnej, tj. nie znam się, to się wypowiem(!).

Przez cały czas, a głównie w przerwach między pokazami, które zdawały się być niemiłosiernie długie, można było oglądać stoiska projektantów w showroomie. Kupować można było również! Ale stoiska niestety bardziej wpasowywały się w industrialny charakter SOHO Factory niż miejsca związanego z modą, od tak zwykłe białe boxy z expo.
Piątkowe pokazy dojrzałam tylko początkowe. Najbardziej w pamięci i tak pozostaną niepomalowane i licho uczesane modelki. Ja wiem, wiem to o ciuchy a nie o piękno modelek chodzi. Jednak łatwiej byłoby skupić się na kolekcjach gdybym nie zastanawiała się czy rozplącze się jej ten lekko związany kok teraz czy po obrocie. Minimum lakieru i już byłabym całą uwagą przy ciuchach. Sukienki Aleksandry Markowskiej z jednej strony stalowe i zimne, a z drugiej strony wiosennie zwiewne, całkiem ciekawe. Jeszcze pokaz torebek Barada Sevilla we współpracy z Deni Cler wszystko fajnie, super tylko akurat na nim siedziałam, więc widziałam torebek urywki jedynie.

Cały sobotni wieczór nosił nazwę Fashion Rock i stanowił połączenie koncertów z pokazami mody. Plus dla organizatorów za ten pomysł, w dodatku dochód oddawali na fundację Rak’n’Roll. Z kolekcji, które widziałam na pierwsze miejsce zasługuje The Frock by Kaja Śródka, zielonego pojęcia nie mam kiedy bym taki frak ubrała ale są niesamowite. Pokaz Mozcau nie porwał mnie a nawet nie podciął moich zmęczonych od stania nóg, kolekcja bardzo prosta i ‘czysta’, stąd mój brak większego zachwytu. To zapewne oczekiwania na kolekcje w stylu haute couture Diora, sprawiły, że dużo w mej pamięci nie pozostało, z ciuchów jednak bardziej codziennych. Modowy weekend zakończył się pokazem Alexis Reyna i tu juz bliżej było do tego, czego się spodziewałam. Ubiory abstrakcyjne, okrutnie ciężkie jak na wiosnę. Projektant jest też performerem, więc podczas pokazu pełnił rolę DJ-a. Wszystko zgrywało się w jedną całość dopóki nie nastąpił moment, kiedy modele i modelki przestali chodzić po wybiegu a on nadal grał. Chyba nie zapowiedział tego faktu i część osób zwyczajnie wyszła a po kilku chwilach, prowadząca Ada Fijał nie zważając na nadal grającego Alexisa, zza kulis pożegnała wszystkich przybyłych na Warsaw Fashion Weekend i podziękowała sponsorom, próbując mówić głośniej od muzyki granej przez projektanta.
Kończąc tę ekspercką opinie i relacje z imprezy, zacytuję niezwykle sympatyczne panie, które siedziały niedaleko mnie: „chciałaś liznąć trochę wielkiego świata, wstawaj i chodź dalej na pokaz”. Byłam, polizałam i chętnie wrócę. Wiedza z zakresu najnowszych trendów i mody może być bardzo przydatna i jedynie działać na lepsze ;)

K.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Prozac w płynie


I po ‘pięknym’ czasie Wielkanocy. Spokojnie, jak lądowanie szybowca, wylądowałam w Warszawie. Skołatane nerwy najlepiej leczą filmy i tak miało być tym razem. Seans filmu Warszawa był dodatkowo potrzebny w celach naukowych. Przekornie jednak nie spełnił moich oczekiwań. Stolica pechowo nie była ukazana jako cud polski, wymarzony Eden. Bo czy warszawiak, który potrąca człowieka i ucieka z miejsca wypadku lub kradzież czyjejś tożsamości to dobra wizytówka tego miejsca? Nie bardzo. Nieciekawy wizerunek miasta wzmacnia zimowa sceneria, bloki zmielone z zalegającym śniegiem. Obraz okrutnie smutny, ale według stereotypów prawdziwy. Źli ludzie są tutaj na każdym zakręcie, jedynie kanar w autobusie okazuje dobre ludzkie oblicze (twórco filmu – srsly?). Kreacje postaci też stworzone bez wyrazu, szarawe, jedynie Dominika Ostałowska, jako Wiktoria, ratuje aktorską obsadę. Już w pierwszej scenie widać, że nie jest Martą!

Taki seans weryfikuje dużo w dotychczasowych myślach i opiniach, moje jednak chyba bardziej utwierdził. Stereotypizacja Warszawy i mieszkańców, podciągnięta pod teoretycznie kilka sytuacji, które mogły przytrafić się każdemu. Jednak jak często łapiąc stopa, okazuje się że kierowca, który nas zabrał pracuje dla mafii? albo ktoś kradnie tożsamość naszej córki (in fact – nie ukradła tylko kupiła)? Takie obrazy wywołują we mnie duże wzburzenie i jednocześnie podnoszą wiarę w sens pisania o dobrych stronach stolicy. Bo to jej widok, pędzącej i zmęczonej, ale także tej w parkach i nad Wisłą koi moje nerwy. To tu pijąc wino na balkonie można spokojnie oddychać i rozmyślać.

Poświątecznie takich spokojnych chwil na relaks życzę, 
K.



sobota, 7 kwietnia 2012

Świąteczne marudzonka


Przyznaję, nie przepadam za świętami wielkanocnymi (i żadnymi innymi).


Nie czerpię zupełnie żadnej satysfakcji z nerwowego machania szmatami na czas i wyganiania pająków zza regału. Nie odczuwam erotycznej przyjemności, gdy podczas kupowania tony żarcia, którego i tak nie dam rady zjeść, ocieram się w sklepach o miliony innych ludzi, którym w źrenicach, poza szaleństwem, odbijają się mierzące kilometry, listy zakupowe. Zapach jajek i kiełbasy wydostający się z koszyczka wprawdzie działa na mnie odurzająco, ale niestety już nie czuję się świeżo i radośnie jak Czerwony Kapturek, a raczej jak stara i schorowana a-dlaczego-masz-takie-duże-i-przekrwione-oczy-Babciu? Ponieważ lodówka się nie domyka, to oczywiście znak, że jedzenia nadal jest za mało, więc należy stoczyć walkę z Gordonem Ramseyem w jego piekielnej kuchni. I tak, poza skrojonymi do sałatek warzywami, należy uciąć sobie chociaż jeden palec oraz ugotować, upiec i usmażyć przynajmniej połowę pozycji z kilkuset stronicowej książki kucharskiej. Jednocześnie.
Po czym przychodzi w końcu taki moment, który daje nadzieję, niestety złudną, że teraz oto można już celebrować Wielkanoc leżąc przed telewizorem i półprzytomnym wzrokiem śledzić niesamowicie przewidywalną świąteczną ramówkę oraz reklamy pełne kolorowiutkich jajeczek-pisaneczek, żółciutkich kurczaczków, puchatych zajączków i bakterii, z którymi upora się tylko Domestos. Naiwni Wy, Ukochana Rodzinka sama się nie odwiedzi! Nie ma przecież nic a nic piękniejszego niż mielenie jęzorem o zgrabnych, ale pewnie operowanych pośladkach Maryni i innych Ważnych Sprawach oraz maskowanie całej gamy negatywnych emocji słodkimi uśmiechami, prosto z reklamy wielkanocnego żurku instant, wśród ludzi, do których twarzy często przez całe to urocze posiedzenie próbuje się w myślach dopasować poprawne imiona. A na koniec i tak nie wiadomo, kim jest ta pani z wąsem siedząca naprzeciwko.

Oczywiście święta nie mogą też istnieć bez składania życzeń.
Rokrocznie, moja skrzynka SMSowa zapychana jest wysyłanymi masowo wierszykami. Standardowe rymowanki, które znam z poprzednich lat o pysznościach w koszyku, barankach skubiących zieloną rzeżuchę oraz z dwuznacznymi poradami dotyczącymi sposobów mycia jajek wszelkiego rodzaju. Czasami trafi się też jakaś metafora, którą można odczytać jako życzenia braku problemów z kanalizacją.
W odpowiedzi na taki skopiowany z internetu i wysłany hurtem ‘do wielu’, identyczny jak rok, dwa i pięć lat temu, „szczery” tekst, mam ochotę odpowiedzieć równie „szczere” spieprzaj dziadu zamiast chociażby zdawkowe nawzajem. Wolałabym zwykłe i standardowe życzenia „wesołych świąt”, byle od serca. Ewentualnie żadne, w końcu to też jasny przekaz – mam cię w dupie.


            Korzystając z okazji, sama sobie, szczerze życzę spokoju, fajnych zabawek w Jajkach z Niespodzianką, dużo schabu ze śliwką i dużo mazurka. A Wam wszystkiego, czego chcecie. I Wesołych Świąt!

A.