środa, 30 maja 2012

letnie harce


Są miejsca, na które czekam całą jesień, zimę i cholernie zimne początki wiosny. A i tak rok w rok wraz z pierwszymi ciepłymi dniami zawodzą mnie i mają opóźnienia w otwarciu.

Plac Zabaw (o zgrozo!) otworzył się dopiero niedawno. Na otwarciu, przybyło jakieś, według nie oficjalnego źródła – mojego oka, 2 tys. osób, uświadomiłam sobie wręcz absurdalny fenomen tego miejsca. Nie raz ktoś pytał: Co to w ogóle jest? Co tam mają, że wszyscy tam bywają? No nic nie mają specjalnego! Ale jest wręcz przesadnie przyjemnie, to chyba zwyczajnie taka najczystsza forma relaksu całej rzeszy Polaków – Browar w plenerze. Całej przyjemności nie burzą nawet hordy hipsterów, którzy chodzili tam zanim jeszcze było modnie ;) Przyznaję oficjalnie i publicznie, tak uległam stuprocentowo urokowi albo strasznej modzie na to miejsce. Nawet szanowna rodzicielka zabrana w to miejsce zeszłym latem, myślami wraca do niego i oznajmia że jak przyjedzie to musimy iść!

http://www.funnysigns.net

I już wiem, że dzień zamknięcia jesienią będzie pewnie pierwszym dniem depresji, bo uświadomię sobie przecież, że skoro już jesień to wypada, zgodnie z przyjętymi normami, w ową depresję popaść.


K.

środa, 23 maja 2012

Pieprzna czekolada


W czasach, gdy nosiłam ubrania na metr dziesięć, wierzyłam w miłość wielką i obrzydliwie słodką, a o szczęściarzach, których dopadła można by powiedzieć i żyli długo i szczęśliwie. Wierzyłam, że każdy dzień zaczyna się i kończy wspólnie, jedząc czekoladowy tort z kolorową posypką, i popijając go dosładzanym sokiem z malin. A po tym wszystkim różowymi bańkami się odbija i szczęściem, a nie z powodu przejedzenia. Sądziłam, że czas spędza się razem w wesołym miasteczku, albo biegając boso po łące z wiankiem na głowie, bo kontakty cielesne ograniczają się jedynie do trzymania się za ręce i skradania, smakujących cukierkami, pocałunków.

            Jednak odkąd przerzuciłam się na damską rozmiarówkę, doszłam do wniosku, że w swoich poglądach byłam naiwna, tak samo, jak w przypadku, gdy sądziłam, iż zmieszczę się w małą eSkę. Okazało się, że nie ma żadnego wianka, jedynie metaforycznie, za to cellulit, rozstępy i błona dziewicza są naprawdę. Zbyt długa jazda na karuzeli przyprawia o mdłości, a poza głośnym śmiechem, słychać jeszcze kłótnie i płacz.
Ale na co dzień, niekoniecznie wszystko powinno spływać lukrem. Polubiłam gorzką herbatę i niezwykle dużo pieprzu w potrawach.
Idealnie czerwona, wypolerowana i błyszcząca miłość jest plastikowa i nudna. Potrzeba w niej też trochę zgrzytów, zakalca zamiast tortu i ostrych przypraw piekących w gardło i w oczy. Prawdziwości i intensywności nowych smaków.

Marzy mi się właśnie taka, wyważona w idealnych proporcjach. Jak czekolada z chili.


            Obserwując jednak w ostatnim czasie moich znajomych, opuszcza mnie nadzieja, że coś takiego da się w ogóle osiągnąć. Do czynienia mam ze skrajnościami. Płacz i zgrzytanie zębów wyłącznie, bo On jest zimny jak ciekły azot, jest chamem, albo jeszcze gorzej – jest nieosiągalny. Słucham więc wciąż o niewyobrażalnym cierpieniu i tęsknocie, o depresji, dołkach i lejach jak po bombie. Idąc w drugą stronę, słyszę o miłości wielkiej aż po grób, po czym okazuje się, że nie jest wręcz cudownie i fantastycznie, a po prostu „może być. A w zasadzie to nic ciekawego”.

Zakochani to niewątpliwie psychotycy i permanentni masochiści.

A.

piątek, 18 maja 2012

Everyone has a little dirty laundry.

Mówią, że kończąc dobrą książkę człowiek czuje się jakby stracił przyjaciela. Owszem potwierdzam, ale tylko z jedną książką tak mam. Tymczasem odkryłam, że porzuciła mnie przyjaciółka, a w zasadzie cztery wspaniałe kobiety – Desperatki. Jakkolwiek banalnie i płytko to by nie zabrzmiało, to uwielbiałam je. Głównie chyba, dlatego że przyjaźń między nami była dość regularna i wymagała spotkań tylko raz w tygodniu, nie musiałam z nimi jeździć na wakacje i wygodne było to, że nic nie chciały w zamian! A ja mogłam spokojnie wchodzić do ich, jakby nie było, absurdalnego świata ( c’mon jak często na jednej ulicy mieszka kilku morderców, podmieniaczy dzieci i samobójców) i wciągając się coraz bardziej w kolejne wątki, pomyśleć: hej, mój hałaśliwy sąsiad chyba nie jest aż tak straszny i mogło być o wiele gorzej. 

Tak, zdecydowanie dawały mi dobry punkt odniesienia do sporej części problemów i narzekań. Bardziej to poprawne (mimo odrealnienia) niż porównania do problemów prawdziwych osób i podnoszenie swojej samooceny odbijając się innych ludzi. Czas znaleźć nowy punkt programu na poniedziałkowe wieczory!

http://simplesapien.com
K.