niedziela, 10 czerwca 2012

Szał ciał


Haters gonna hate wprasowało się w umysły niczym matematyczna podstawa, iż 2+2 to 4. Taka prawda życiowa wyznawana przez młode postacie. Oficjalnym hejterem jestem w kwestii Euro. Wyprowadza mnie z równowagi i czyni poranki jeszcze gorszymi. Otwierając lodówkę w poszukiwaniu śniadania, natrafiam na euro-parówki, euro-jogurt, nawet truskawki zdają się specjalnie nie dojrzewać i pozostać specjalnie w narodowych barwach. Oznacza to koniec jedzenia, bo zwyczajnie będzie niesmaczne. Piłkoszał przeniósł się na strefy życia, w których jednak wolałabym pozostać bez skórzanej(?) piłki i 22 facetów. Sam fakt, że z tych lub innych przyczyn, w domu mam dwie flagi (jedna to ponczo żeby łatwiej na plecach nosić!) wzbudza niechęć do siebie samej.




I ciągle mnie nurtuje pytanie: skąd nagle ta głęboka wiara w sukcesy naszych piłkarzy? To, że to u nas jest turniej cały, czy że może nie dziś, nie jutro ale pewnego dnia na pewno im pójdzie lepiej? Skąd to pospolite ruszenie? Każdy, stary, młody, kobieta czy facet nagle wszyscy kibicują. Dobrze jak wiedzą, w których strojach nasi ale pewnie zdarzają się durne pytania w połowie meczu. Tacyś my nagle w sile zjednoczeni, odpustowe i festyniarskie nastroje gdzie się nie obrócić. Takie fiesty na ulicach to chyba jakoś nie w polskiej naturze leży. Co innego narzekanie i już głosy na złego trenera i w ogóle murawa była kiepska jakościowo podobno. Bo przecież winniśmy wygrać!

P.S. Pewnie gdyby nie fakt, że ta impreza utrudnia mi naukę, jedzenie a nawet poruszanie się w mieście, to zerknęłabym przychylniej, bo w końcu: Razem tworzymy przyszłość! Cóż za górnolotny frazes. 

K.