Haters gonna hate wprasowało się w umysły niczym
matematyczna podstawa, iż 2+2 to 4. Taka prawda życiowa wyznawana przez młode
postacie. Oficjalnym hejterem jestem w kwestii Euro. Wyprowadza mnie z
równowagi i czyni poranki jeszcze gorszymi. Otwierając lodówkę w poszukiwaniu
śniadania, natrafiam na euro-parówki, euro-jogurt, nawet truskawki zdają
się specjalnie nie dojrzewać i pozostać specjalnie w narodowych barwach. Oznacza
to koniec jedzenia, bo zwyczajnie będzie niesmaczne. Piłkoszał przeniósł się na
strefy życia, w których jednak wolałabym pozostać bez skórzanej(?) piłki i 22
facetów. Sam fakt, że z tych lub innych przyczyn, w domu mam dwie flagi (jedna
to ponczo żeby łatwiej na plecach nosić!) wzbudza niechęć do siebie samej.
I ciągle mnie nurtuje pytanie: skąd nagle ta głęboka wiara w
sukcesy naszych piłkarzy? To, że to u nas jest turniej cały, czy że może nie dziś, nie jutro ale pewnego dnia na pewno im pójdzie lepiej? Skąd to pospolite ruszenie? Każdy,
stary, młody, kobieta czy facet nagle wszyscy kibicują. Dobrze jak wiedzą, w
których strojach nasi ale pewnie zdarzają się durne pytania w połowie meczu.
Tacyś my nagle w sile zjednoczeni, odpustowe i festyniarskie nastroje gdzie się
nie obrócić. Takie fiesty na ulicach to chyba jakoś nie w polskiej naturze
leży. Co innego narzekanie i już głosy na złego trenera i w ogóle murawa była
kiepska jakościowo podobno. Bo przecież winniśmy wygrać!
P.S. Pewnie gdyby nie fakt, że ta impreza utrudnia mi naukę,
jedzenie a nawet poruszanie się w mieście, to zerknęłabym przychylniej, bo w
końcu: Razem tworzymy przyszłość! Cóż za górnolotny frazes.
K.