Mówią, że kończąc dobrą książkę człowiek czuje się jakby
stracił przyjaciela. Owszem potwierdzam, ale tylko z jedną książką tak mam.
Tymczasem odkryłam, że porzuciła mnie przyjaciółka, a w zasadzie cztery
wspaniałe kobiety – Desperatki. Jakkolwiek banalnie i płytko to by nie
zabrzmiało, to uwielbiałam je. Głównie chyba, dlatego że przyjaźń między nami była
dość regularna i wymagała spotkań tylko raz w tygodniu, nie musiałam z nimi jeździć
na wakacje i wygodne było to, że nic nie chciały w zamian! A ja mogłam
spokojnie wchodzić do ich, jakby nie było, absurdalnego świata ( c’mon jak
często na jednej ulicy mieszka kilku morderców, podmieniaczy dzieci i samobójców)
i wciągając się coraz bardziej w kolejne wątki, pomyśleć: hej, mój hałaśliwy
sąsiad chyba nie jest aż tak straszny i mogło być o wiele gorzej.
Tak, zdecydowanie
dawały mi dobry punkt odniesienia do sporej części problemów i narzekań. Bardziej
to poprawne (mimo odrealnienia) niż porównania do problemów prawdziwych osób i
podnoszenie swojej samooceny odbijając się innych ludzi. Czas znaleźć nowy punkt programu na poniedziałkowe wieczory!
http://simplesapien.com |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz