czwartek, 10 stycznia 2013

Study hard

            Dwa razy w roku, w trakcie studenckiego życia, nachodzi mnie niezbyt wesoła refleksja, że oto jestem w czarnej dupie. Tym razem, oczywiście, nie jest inaczej.

Biorąc pod uwagę, że sentymentalna ze mnie nudziara i kultywować lubię (choć zazwyczaj wygodne dla mnie) tradycje, w dalszym ciągu trzymam się starych zwyczajów. Ostatnie kilka miesięcy (a w zasadzie większość życia) upłynęło mi przede wszystkim na błogim lenistwie, zakupach spożywczych, odświeżaniu facebooka i na nauce języków obcych, gdzie moja umiejętność rzeczywiście wzrosła, ale głównie w dziedzinie, która pomogłaby mi zrozumieć o czym mówią w filmach porno. Gdyby oczywiście cokolwiek w nich mówili.

Zdobyłam też kilka nowych doświadczeń, między innymi odkryłam wnętrze bombki i na własne oczy, po raz pierwszy!, widziałam też tę uroczą, świąteczną Warszawę, która choć piękna, to podobno jest suką, bo zużywa w cholerę prądu. (Gdybym miała trochę pieniędzy to z chęcią podarowałabym miastu jeden sznur, bo światełka to jedyna rzecz, za którą kocham Gwiazdkę!) 
Zajęta byłam również marzeniami i planowaniem sobie wspaniałego życia, ale poświęciłam na to tak dużo czasu, że zabrakło go na ich realizację. Na naukę też zabrakło.

weheartit
Nawet książki, które czytałam nijak mają się do kierunku moich studiów. W kilku wprawdzie pojawiali się bohaterowie z problemami, prześladowani traumami z dzieciństwa, z nieodpartą ochotą do krzywdzenia innych, czy z uwielbieniem dla seksu BDSM. Ale przecież tak naprawdę to nie o ich psychikę tu chodzi... Jakkolwiek próbując pozostać więc w temacie studiów, odkryłam jedynie, że istnieje szansa, iż jestem konformistką i ulegam wpływom masy niewyżytych seksualnie kobiet, lub po prostu sama mam ten problem, biorąc pod uwagę, że na moją półkę trafił kolejny niewymagający erotyk, a ja zainteresowałam się jego kontynuacją.


            I w taki niewymyślny sposób doczekałam bieżącego roku, którego swoją drogą nie powitałam z wrzaskiem zadowolenia, bo to jest akurat ten zwyczaj, z którym mi nie po drodze. Za to On, mój Nowy, tak samo jak każdy poprzedni, zrobi mi przynajmniej miesięczną powitalną imprezę z fajerwerki już od połowy stycznia. I choć godzina zero zbliża się nieubłaganie, a słowo sesja zastępuje znaki interpunkcyjne w wypowiedziach, to moje zaangażowanie, jak na razie, jest bliskie zeru. Bo czym tu się stresować, poza kolejkami w ksero. Przecież jak zwykle damy radę. Nawet za pięć dwunasta.
 
weheartit
 

Jak mawiała moja wychowawczyni w szkole średniej: „Przez 5 minut można zrobić bardzo dużo, nawet kłopot na całe życie”.
 
A.

2 komentarze:

  1. Wszystkie sesje w życiu już za mną dawno. I nie powiem, żeby było mi z tym źle. Ale trzymam kciuki :)
    p.s. Mam nieodparte wrażenie, że piszesz o słynnym Grayu? Ja właśnie jestem w trakcie, ale gdyby nie to, że dostałam tę książkę, to nigdy bym jej nie przeczytała. Co za gniot. A ja niestety z takich, że jak już coś zacznę czytać/oglądać, to muszę skończyć :|

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem, miałam na myśli Greya i jego, powiedzmy, brata bliźniaka - Crossa. Szczerze mówiąc, za 1 część zabrałam się z własnej, nieprzymuszonej woli i mimo słabej fabuły, a raczej jej braku, oraz masy powtórzeń i koszmaru stylistycznego, ciekawa byłam co dalej. I choć już nie odliczałam dni do ukazania się 3 części, to zapewne ją przeczytam, bo podobnie jak Ty, lubię dokończyć, co zaczęłam, głównie w przypadku książek :)

    OdpowiedzUsuń