czwartek, 12 kwietnia 2012

Prozac w płynie


I po ‘pięknym’ czasie Wielkanocy. Spokojnie, jak lądowanie szybowca, wylądowałam w Warszawie. Skołatane nerwy najlepiej leczą filmy i tak miało być tym razem. Seans filmu Warszawa był dodatkowo potrzebny w celach naukowych. Przekornie jednak nie spełnił moich oczekiwań. Stolica pechowo nie była ukazana jako cud polski, wymarzony Eden. Bo czy warszawiak, który potrąca człowieka i ucieka z miejsca wypadku lub kradzież czyjejś tożsamości to dobra wizytówka tego miejsca? Nie bardzo. Nieciekawy wizerunek miasta wzmacnia zimowa sceneria, bloki zmielone z zalegającym śniegiem. Obraz okrutnie smutny, ale według stereotypów prawdziwy. Źli ludzie są tutaj na każdym zakręcie, jedynie kanar w autobusie okazuje dobre ludzkie oblicze (twórco filmu – srsly?). Kreacje postaci też stworzone bez wyrazu, szarawe, jedynie Dominika Ostałowska, jako Wiktoria, ratuje aktorską obsadę. Już w pierwszej scenie widać, że nie jest Martą!

Taki seans weryfikuje dużo w dotychczasowych myślach i opiniach, moje jednak chyba bardziej utwierdził. Stereotypizacja Warszawy i mieszkańców, podciągnięta pod teoretycznie kilka sytuacji, które mogły przytrafić się każdemu. Jednak jak często łapiąc stopa, okazuje się że kierowca, który nas zabrał pracuje dla mafii? albo ktoś kradnie tożsamość naszej córki (in fact – nie ukradła tylko kupiła)? Takie obrazy wywołują we mnie duże wzburzenie i jednocześnie podnoszą wiarę w sens pisania o dobrych stronach stolicy. Bo to jej widok, pędzącej i zmęczonej, ale także tej w parkach i nad Wisłą koi moje nerwy. To tu pijąc wino na balkonie można spokojnie oddychać i rozmyślać.

Poświątecznie takich spokojnych chwil na relaks życzę, 
K.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz