I po ‘pięknym’ czasie Wielkanocy. Spokojnie, jak lądowanie
szybowca, wylądowałam w Warszawie. Skołatane nerwy najlepiej leczą filmy i tak
miało być tym razem. Seans filmu Warszawa był dodatkowo potrzebny w
celach naukowych. Przekornie jednak nie spełnił moich oczekiwań. Stolica
pechowo nie była ukazana jako cud polski, wymarzony Eden. Bo czy warszawiak,
który potrąca człowieka i ucieka z miejsca wypadku lub kradzież czyjejś
tożsamości to dobra wizytówka tego miejsca? Nie bardzo. Nieciekawy wizerunek
miasta wzmacnia zimowa sceneria, bloki zmielone z zalegającym śniegiem. Obraz
okrutnie smutny, ale według stereotypów prawdziwy. Źli ludzie są tutaj na
każdym zakręcie, jedynie kanar w autobusie okazuje dobre ludzkie oblicze (twórco
filmu – srsly?). Kreacje postaci też stworzone bez wyrazu, szarawe, jedynie
Dominika Ostałowska, jako Wiktoria, ratuje aktorską obsadę. Już w pierwszej
scenie widać, że nie jest Martą!
Taki seans weryfikuje
dużo w dotychczasowych myślach i opiniach, moje jednak chyba bardziej
utwierdził. Stereotypizacja Warszawy i mieszkańców, podciągnięta pod
teoretycznie kilka sytuacji, które mogły przytrafić się każdemu. Jednak jak
często łapiąc stopa, okazuje się że kierowca, który nas zabrał pracuje dla
mafii? albo ktoś kradnie tożsamość naszej córki (in fact – nie ukradła tylko
kupiła)? Takie obrazy wywołują we mnie duże wzburzenie i jednocześnie podnoszą wiarę w sens
pisania o dobrych stronach stolicy. Bo to jej widok, pędzącej i zmęczonej, ale
także tej w parkach i nad Wisłą koi moje nerwy. To tu pijąc wino na balkonie
można spokojnie oddychać i rozmyślać.
Poświątecznie takich spokojnych chwil na relaks życzę,
K.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz